Beta: Nearyh
Jestem bliska uznania
leków uspokajających za największe osiągnięcie cywilizacyjne. Co prawda dołączenie
na prochach do nowej załogi może nie brzmiało zbyt zachęcająco, ale to
zdecydowanie lepsza alternatywa niż przyjście na odprawę jako kłębek nerwów.
Niedługo dosłownie. No bo… nie mogłabym tak po prostu nie przyjść.
Stoję wśród innych
absolwentów w niebieskich SOT-owskich mundurach. Jako jednostki specjalne
musimy się wyróżniać. (W każdym razie tak tłumaczą to, że nie możemy ubierać
się jak cała reszta floty na szaro – bo oczywiście wcale nie świecimy
kolczykami łączącymi nasz układ nerwowy z ZiMiSI, wcale.) Mam wrażenie, że
odstaję od innych.
Co ja gadam? Ja zawsze
odstaję. Jestem ludzkim SOT-em. To prawie oksymoron.
Ale teraz niemalże
czuję, jak emanuję aurą wrzeszczącą „nienordan”. Co prawda na moim roczniku
szkolenie ukończyło także dwóch tólów i edrak, ale oni mają odprawę w innym
hangarze, więc tak jakby się nie liczą.
Nie spuszczam wzroku z
admirała Lyrstrotha, który za jakieś cztery minuty zostanie moim kapitanem.
Tyle czasu spędziłam wśród nordanów, że nie dziwią mnie jego rogi (nawet w
liczbie dwóch par) i seledynowe włosy (jeszcze tego by mi brakowało, żeby
kiedyś przyłapał mnie na gapieniu się). On raczej mnie nie zauważa, a nawet
jeśli, to udaje, że wcale nie. Zapewne jeszcze nie ma pojęcia, z którym SOT-em
skończy na pokładzie. Chyba też wolałabym nie wiedzieć.
Koordynator przydziałów
(swoją drogą, również SOT – przy zadaniach wymagających kontaktu z przeciętnymi
rasowymi ZiMiSI zawodziło zazwyczaj na całej linii, bo niektóre akcje istot
żywych zupełnie wychodziły poza jego ramy rozumowania, dlatego pojawiliśmy się
my, Soci), tak więc, koordynator przydziałów powiedział mi wcześniej, że pójdę
trochę na pierwszy ogień. Znaczy, oficjalnie każdy kapitan dostaje informację o
przypisanym do niego Socie w tym samym czasie, ale raz, jako jedna z niewielu,
ukończyłam szkolenie wzorowo i traktują mnie zgoła inaczej (stąd też wiem, do
kogo trafię…), a dwa, no cóż, po prostu admirał Lyrstroth. To w zasadzie
tłumaczy wszystko. I niby on powinien dowiedzieć się tylko kilka sekund przed
resztą, ale niesamowicie mnie to niepokoi.
Nic też nie zmienia
faktu, że mam ochotę płakać, tupać nogami i krzyczeć: „Ja nie chcę!”.
Jakkolwiek nieprofesjonalnie to brzmi.
ZiMiSI informuje, że
przydziały zostały rozesłane. Zamieram, gdy Lyrstroth spogląda prosto na mnie.
Nie mam pojęcia, co dokładnie zawierają informacje, które dostali kapitanowie,
więc nie wiem, czy on wie. Zresztą to chyba i tak bez różnicy. Przy rasowych
nie będzie robił scen. Piekło zacznie się na pokładzie. A przynajmniej mam taką
nadzieję. Nie na piekło, oczywiście. Byłabym bardzo zadowolona, gdyby obyło się
bez tego. Ale to chyba niemożliwe.
Próbuję sobie wmówić,
że przecież nie ma zbyt wielu sposobów, by utrudnić SOT-owi życie, ale trochę
mi nie wychodzi. Zaczynam iść w kierunku Lyrstrotha na sztywnych nogach, a
jednocześnie mam wrażenie, jakby były z waty. Śmieszne uczucie.
Mimowolnie lekko się
uśmiecham. Chyba znajduję się już w stanie, w którym jestem zbyt przerażona na
robienie czegokolwiek poza śmianiem się. Albo to skutek tych leków
uspokajających. Chociaż rozbawienie nie było zapisane jako możliwy efekt
niepożądany.
Zostaję zatrzymana
przez ludzkiego kapitana. ZiMiSI melduje, że nie rozumie jego postępowania, ale
za to zostaję zasypana informacjami na temat tego człowieka i gdzieś w tym
gąszczu gubię nazwisko. Ja rozumiem takie zachowanie. Aż za dobrze.
– Pułkownik Mésszários? – pyta
mężczyzna. Jakby z nadzieją.
ZiMiSI
znowu nie rozumie, dziesięć lat szkolenia powstrzymuje mnie przed chociażby
pomyśleniem czegoś w stylu: „Odłączcie mi to cholerstwo”.
Kiwam głową,
zerknąwszy na jego pagony. Muszę się na własne oczy przekonać, że jesteśmy tego
samego stopnia, a on naiwnie pyta, czy aby na pewno jestem sobą. Nie ma w
hangarze innego SOT-a pułkownika i, co chyba bardziej rzuca się w oczy, innego
SOT-a człowieka.
– To zaszczyt móc w
końcu panią poznać. – Łapie moją dłoń i energicznie nią potrząsa. – Nazywam
się…
Nie dane jest mu
dokończyć, gdyż Lyrstroth odciąga go za ramię. Mężczyzna spogląda na admirała z
nieukrywanym zdziwieniem. Lyrstroth nic sobie z tego nie robi i tylko patrzy na
mnie tymi przerażającymi oczami z poziomymi źrenicami. Niemalże już do takich
przywykłam, tylko… No właśnie, niemalże.
– Pójdzie pani ze mną
wyjaśnić to nieporozumienie – odzywa się w końcu.
Zanim zdążyłabym jakoś
sensownie zareagować czy zanim on zdążyłby mnie faktycznie zacząć ciągnąć do
koordynatora, odzywa się ZiMiSI, używając głośniczka w moim kolczyku:
– Przydział niemożliwy
do zmiany.
Lyrstroth nie wydaje
się ani zaskoczony, ani zbity z tropu, ani chociażby zdenerwowany. Trochę mnie
to dziwi, ale jego następne słowa dają mi do zrozumienia, że już wiele razy
użerał się z ZiMiSI.
– Dlatego pułkownik Mésszários pójdzie ze mną
do koordynatora – brzmi trochę tak, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
Mam w
związku z tym mieszane uczucia –
z
jednej strony niesamowicie mnie to bawi, ale z drugiej okazał właśnie coś na
kształt braku szacunku i nie wiem, jak powinnam zareagować.
Do ludzkiego kapitana
podchodzi przydzielony do niego SOT i obaj szybko odchodzą.
ZiMiSI odzywa się
ponownie:
– Przydział niemożliwy
do zmiany. Ustalony z najwyższym priorytetem przez Zintegrowaną
Międzygalaktyczną Sztuczną Inteligencję. Wybór zablokowany protokołem SI.00.
Protokołem SI.00
oznaczało się najważniejsze sprawy w naszej części wszechświata. Taką decyzję
można zmienić jedynie, zwołując Radę Zjednoczonych Rasowych i uzyskując
przynajmniej osiemdziesiąt dwa procent głosów.
Nie miałam pojęcia, że
ZiMiSI postanowiło coś takiego. Boże. Przecież to chore, żeby misję polegającą
na zmianie rasistowskiego zachowania – chociażby – admirała oznaczać protokołem
o takim stopniu ważności. Chyba że chodziło o coś innego, ale tak jakby nie
miałam jeszcze okazji zajrzeć do szczegółowych rozkazów, ponieważ zostały
rozesłane chwilę po przydziałach, ale nawet jeśli – nadal uważam, że to chore.
Tego Lyrstroth chyba
się nie spodziewał. Jego źrenice zwężają się niebezpiecznie. Jest wściekły. O
wiele mocniej zaciska palce na moim przedramieniu. Boli. Niesamowicie boli, ale
boję się odezwać, bo wiem, że w ten czy inny sposób wyładuje swoją frustrację
na mnie, więc nie chcę jeszcze zwiększać jego złości.
– Zadaje pan ból
Specjalnemu Oficerowi Taktycznemu – komputerowy głos ZiMiSI rozbrzmiewa raz
jeszcze.
Admirał jakby powraca
do zmysłów i mnie puszcza. Warczy coś jeszcze w swoim ojczystym języku.
Zakazuję ZiMiSI tłumaczyć. Wolę nie wiedzieć, a gdybym w przyszłości zmieniła
zdanie, ZiMiSI będzie w stanie powrócić do tego momentu.
Lyrstroth ani drgnie
przez chwilę, aż w końcu oznajmia, że i tak udamy się do koordynatora. Jakby
nie patrzeć, koordynator w sumie po to jest – żeby wyszukać rozwiązanie w
przypadku niezadowolenia jakiegoś kapitana czy SOT-a. Ewentualnie wytłumaczyć, dlaczego
nic nie da się zrobić.
Tyle że w moim
przypadku tylko stwierdza, że faktycznie nic nie da się zrobić (no, serio, nie
dziwię się, SI.00, Boże), ale nie mówi ani słowa więcej. Nie podoba mi się to. Lyrstrothowi
chyba jeszcze bardziej, ale oboje jesteśmy bezsilni. Stoimy więc jak takie dwa
kołki, kiedy koordynator odchodzi.
Niepewnie zerkam na
admirała. Pojęcia nie mam, co powinnam zrobić, nie zdążyłam się nawet
oficjalnie przedstawić i czuję, że to nie jest odpowiednia chwila na takie drobnostki.
W końcu on wie, jak się nazywam, ja wiem, jak on. Wszystko powinno być cacy.
Tylko coś mi się
wydaje, że jednak nie będzie.
5 komentarzy:
Świetne sci-fi! Dobrze jednak, że dałaś wcześniej SOT-owską ściągawkę ;) Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak zwinnie wybrnęłaś z takiej ilości skomplikowanej terminologi, by czytelnik się nie pogubił. Czekam na więcej!
Tylko powiedz mi, proszę, że ani przez chwilę nie parowałaś admirała i pani SOT. Błagam...
Zwinne wybrnięcie? Cóż, ja tam raczej myślę, że to trochę pójście na łatwiznę ;)
I w ogóle... Jej! Moje pierwsze sci-fi i się podoba!
Prześlij komentarz